piątek, 27 grudnia 2013

Irving jak Steve Francis?


Rafał Jurasiński
Ponad 2 tygodnie temu dziennikarze lokalnej stacji radiowej z Ohio zastanawiali się czy Kyrie Irving nie idzie po śladach kariery Steve'a Francisa, gracza wybitnie utalentowanego, ale niepotrafiącego prowadzić drużyny do zwycięstw. Wczorajszy mecz z Hawks, był jakby potwierdzeniem celności domysłów Briana Speatha i jego kolegi.

Aby zrozumieć zasadność porównań obydwu rozgrywających podsumujmy karierę Francisa. Rozegrał on w NBA 9 sezonów kończąc grę jako trzydziestolatek. Największe sukcesy notował w Houston Rockets, do których trafił zaraz po drafcie (wybrany z nr.2 w 1999 r. przez Memphis Grizzlies i od razu wytransferowany do Rockets). Przez 5 lat gry dla "Rakiet" zdobywał średnio 19.0 pkt. 6.3 as. i 6.0 zb. Mimo młodego i obiecującego składu (Cutino Mobley, Yao Ming) Houston w tym czasie tylko raz grali w play-off przygrywając w pierwszej rundzie. Steve przeszedł do Orlando w głośnej wymianie za Tracy'ego McGrady, ale tam też nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Ostatnia jego szansa to New York Knicks, gdzie standardowo tworzono drużynę w myśl zasady "czym więcej gwiazd tym lepiej". Francis grał tam między innymi razem ze Stephonem Marburym, kolejnym koszykarzem do którego porównywany był Irving podczas audycji. Jak łatwo się domyślić obecność w jednym teamie Francisa i Marbury'ego do sukcesów Nowego Jorku nie doprowadziła. Francis nękany był drobnymi kontuzjami, a pod koniec kariery jego ciało całkowicie odmówiło posłuszeństwa. Koszykarz chciał jeszcze kontynuować karierę w lidze, ale żaden klub nie był nim zainteresowany. Francis począwszy od trzeciego sezonu w NBA trzykrotnie zagrał w Meczu Gwiazd, za każdym razem wybierany do pierwszej piątki. Jego ksywa "The Franchise" znamionowała skalę jego talentu. Miał on być "twarzą" Rockets na lata, niestety była to twarz bardzo blada.

Oglądając wczorajszy mecz z Atlantą, a wcześniej kilka innych (np. z Blazers) kibic miał ambiwalentne odczucia względem Irvinga. Z jednej strony "one man show" i wręcz kosmiczne rzuty w końcówkach, a z drugiej straty w kluczowych momentach, straty wręcz haniebne wynikające z braku koncentracji. Na minus Ivinga wpływa także całkowity brak współpracy z partnerami w końcówkach spotkań. W momencie podwajania Kyrie kończy akcje zamiast znaleźć wolnego partnera. Dion Waiters pewnie mógłby rozszerzyć ten wątek o kilka zdań. Podanie do Andersona Varejao w ostatniej akcji w meczu z Portland było tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę.

Nie ma wątpliwości, że Irving jest graczem doskonałym, jednym z najlepszych w całej lidze tak jak Steve Francis "naście" lat temu. Wątpliwości rodzą się co do gotowości zawodnika do bycia "wielkim". Irving zaraz zostanie nominowany do pierwszej piątki Wschodu i wyjdzie na parkiet obok największych gwiazd ligi oglądany przez miliony na całym świecie. Będzie to jednak nagroda za postawę indywidualną, a nie zespołową. Zupełnie jak kiedyś Steve Francis.

Podobieństwa Francisa i Irvinga:

- 191 cm obaj

- rozgrywający, ukierunkowani na zdobycze punktowe

- wybór do pierwszej piątki w All Star Game w trzecim sezonie gry w lidze

- podatność na drobne kontuzje

- tytuł Rookie of the year

- duża ilość strat

- stosunkowo niewielka ilość asyst jak na rozgrywającego

- brak cech przywódczych

- skłonność do destabilizowania atmosfery w drużynie

Całą rozmowę na temat Cavaliers z lokalnego radia znajdziecie POD TYM LINKIEM. Temat Cavs od 27 minuty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz