Mateusz Jakubiak
To miał być przełomowy sezon dla Cleveland Cavaliers. Po
latach posuchy mieli się zakwalifikować do playoffs i zagrać tam przynajmniej
jedną rundę. To i tak byłoby dużo dla głodnej sukcesów publiki w Cleveland. Po to
ściągnięto nowych graczy i starego-nowego trenera – Mike’a Browna. Póki co
kibice w Ohio przeżywają wielkie rozczarowanie i zdarza się, że wygwizdują
swoich ulubieńców. Tego we wcześniejszych, mimo wszystko słabszych, latach nie
było.
Możemy obwiniać o to wszystko zawodników. To oni coraz
częściej się kompromitują, chociażby podczas ostatniego spotkania z Suns, kiedy
to w trzeciej kwarcie zdobyli 6 (!!!) punktów. Tym wyczynem pozwolili
przeciwnikom w nieco ponad pół kwarty odrobić 18 oczek straty. Ich skuteczność
2/22 w rzutach z gry w tej „ćwiartce” mówi sama za siebie. Mecz z zespołem z
Phoenix był jednym z najbardziej frustrujących w tym sezonie.
Zrzucanie winy tylko na graczy byłoby jednak nie na miejscu.
Przecież ktoś ich prowadzi, ktoś organizuje treningi i (w teorii przynajmniej)
ma jakiś pomysł na grę. Tym ktoś jest trener. Ale czy te wymogi spełnia Mike
Brown? Nie wydaje mi się. Oto 5 powodów dla których Mike powinien jak
najszybciej zostać zwolniony z Cavs:
1. Zespół jest nieprzewidywalny.
Mike Brown nie potrafi zaszczepić w drużynie jakiegokolwiek
stylu. Drużyna raz wygrywa, a raz nie. Jest to chyba najbardziej nieprzewidywalny
team w całej lidze. Dowody? Niedawny wyjazd na Zachód. Najpierw świetny mecz z
Jazz, później kompromitacja z Kings. Następnie wizyta w Staples Center i męki z
drugim składem Lakers. W kolejnym spotkaniu CC przegrali z Blazers, ale
pozostawili po sobie bardzo dobre wrażenie. Na koniec wizyta w Denver i
zwycięstwo po zaciętej końcówce – nie doszłoby do niej, gdyby Cavs nie roztrwonili
przewagi w głupi sposób.
Teraz za to mamy serię meczów u siebie. Na cztery pojedynki
wygrali jedno (z najsłabszymi w lidze Bucks!). Wcześniej przegrali z Dallas
(ponad 20 pkt straty do przerwy, później szalony pościg) oraz z Bulls, którzy grali
bez Derrick’a Rose’a, Carlosa Boozer’a i Kirka Hinrich’a. O meczu z Suns nie ma
co wspominać.
W wyżej przypomnianych meczach i w większości pozostałych drużyna
z Cleveland nie miała jakiegoś specjalnego pomysłu na grę. Kawalerzyści
wychodzą na boisko z przekonaniem, że „jakoś to będzie”. Będą się trafiać takie
mecze jak ostatni z Bucks, Jazz lub 76ers – radosne dla drużyny i kibiców. Ale
też będą takie jak z Kings, Pistons lub Timberwolves. Za brak charakteru
drużyny odpowiada trener, warto aby Dan Gilbert o tym pomyślał. Nie zawsze
Kyrie Irving, C.J. Miles czy Dion Waiters będą mieli „swój dzień”.
2. Sytuacje na styku/kryzysowe.
Brownowi nie przeszkadza filozofia gry „jakoś to będzie”. A
nawet jeśli byłoby inaczej, to i tak nic by z tym nie zrobił. Jak pisałem w
punkcie powyżej, w przypadku spokojnych wygranych Cavs Brown nie musi reagować,
gra jakoś się toczy.
Częściej jednak mamy nerwowe końcówki (np. z Mavs czy Pacers).
Wtedy sytuacja pokazuje jak ważny jest trener z koncepcją. Sytuacje z tych
dwóch meczów pokazują bezsilność coacha Cavaliers. W meczu z najlepszą w lidze
Indianą nasz team miał szansę na doprowadzenie do remisu. Wtedy Mike Brown
wziął jeden czas i zaraz po nim drugi. Przez to jego zawodnicy nie mieli już
możliwości brania „timeoutów”. I co się stało? CC nie mogli wznowić gry, w
końcu piłka powędrowała do Earl’a Clarka. Ten jednak nadepnął na linię boczną i
Wine&Gold stracili piłkę. Mecz zakończył się wygraną Pacers 82-78.
Podczas spotkania z Mavs Kawaleria odrobiła wielką stratę.
Miała szansę nawet wyjść na zwycięstwo. Tym razem po raz kolejny dał o sobie
znać geniusz Mike’a Browna. Tak rozrysował akcję, że Jarrett Jack popełnił błąd
pięciu sekund, ponieważ nie miał komu podać piłki. Przerw Cleveland również już
nie posiadali.
Te sytuacje oraz mnóstwo innych pokazują, że Mike Brown
kompletnie nie ma pomysłu na pomoc Cavaliers w trudnych momentach spotkań.
Chociażby wczoraj w trzeciej kwarcie meczu z Suns. Cavs szybko tracili
przewagę, Brown brał przerwy, ale nic z tego nie wynikało. Jak się skończyło –
każdy wie. CC potrzebują trenera z pomysłem, z doświadczeniem w zaciętych
końcówkach spotkań. Bez tego nie mają czego szukać w playoffs.
3. Defensywa. A właściwie jej brak.
Mike Brown od zawsze był znany jako spec od obrony. Po to
też wrócił do Cleveland. Cavs za czasów Byrona Scotta grali w defensywie
katastrofalnie. Stary-nowy trener miał nauczyć drużynę bronić, miała to być
przepustka do playoffs.
Jednak, póki co, Kawalerzyści grają katastrofalnie w obronie.
Wielu z nich w ogóle sobie nie radzi. I nie mówię tu wyłącznie o zawodnikach
pokroju Anthony’ego Bennetta. Jednym z najgorzej broniących jest niestety Kyrie
Irving. Często rozgrywający przeciwnika notują wysokie liczby w meczach z
Cleveland Cavaliers. Mam tu na myśli np. Damiana Lillard’a, Isiah’a Thomasa czy
Gorana Dragicia.
W zasadzie do trzech zawodników w obronie nie można mieć
pretensji. Są to Anderson Varejao, Tristan Thompson i Matthew Dellavedova.
Reszta odstaje, zdarzają im się pojedyncze mecze na plus w obronie.
Brown nigdy nie miał pomysłu na grę w ataku. W czasie swojej
pierwszej pracy w Cleveland jego ofensywną koncepcją było „piłka do LeBrona Jamesa” i jakoś to pójdzie. W Lakers LBJ-a zastąpił Kobe Bryant. Teraz kimś takim jest najczęściej
Kyrie Irving. To niesamowite, że w NBA jest coach, który nie ma pojęcia o
ataku. Niemoc Cavs w obronie jeszcze bardziej frustruje kibiców. Miał być
ulepszony chociaż jeden element. Nie udało się.
4. Niezrozumiała rotacja.
Dla sportowca uprawiającego jakąkolwiek grę zespołową ważnym
jest wiedzieć na czym się stoi. Wtedy można budować swój żelazny pierwszy
skład, a gracze rozumieją się coraz lepiej. Tworzy to chemię w drużynie i
hierarchię, która coraz bardziej umacniana, staje się nie do ruszenia.
Mike Brown rozpoczyna mecz tą samą piątką. Za to mały
plusik. Chodzi mi jednak o jego decyzje dotyczące rezerwowych. Tak naprawdę
żaden z nich nie może być pewien tego, ile minut spędzi na parkiecie. Przykładem
chorej rotacji Browna jest nr 1 draftu Anthony Bennett. Na początku sezonu
często wchodził na boisko, później mniej. Ostatnio prawie w ogóle nie wchodzi
do gry. Nie jest to dobre dla tego chłopaka. Nie dość, że gra fatalnie, to
dodatkowo nie czuje wsparcia trenera. A ten się miota pomiędzy wysłaniem A.B.
do D-League i wpuszczeniem go na parkiety NBA.
Kolejnym jest Matthew Dellavedova. Australijczyk przebojem
wszedł do drużyny, pokazał wielki charakter i ambicję, nie boi się nikogo w
lidze. Poza tym dysponuje dobrym rzutem z dystansu. Brown długo na niego
stawiał, wystawił go nawet w wyjściowej piątce. W ostatnim czasie Matthew
został jednak „odstawiony na boczny tor”. Gra ogony kwart, wczoraj zagrał przez…
25 sekund. To bardzo mało w porównaniu z wcześniejszymi rywalizacjami.
Można jeszcze mówić o upartym stawianiu na coraz bardziej
irytującego Earl’a Clarka. Na początku sezonu często grał Alonzo Gee, teraz
rzadko kiedy podnosi się z ławki i zdejmuje dres. Na Tylera Zeller’a Brown praktycznie
w ogóle nie stawiał. Dopiero w wyniku afery z Andrew Bynum'em wysoki center mógł
pokazać swoje niezłe możliwości.
Te wszystkie decyzje szkoleniowca nie pomagają zgraniu się
zespołu i wprowadzają niepotrzebne zamieszanie.
5. Autorytet wśród zawodników.
Byron Scott nie miał wyników. Trudno co prawda, żeby je miał
z taką ekipą. Jednak posiadał coś innego. Autorytet u swoich podopiecznych. Miał
jasne zasady i starał się je wdrożyć. Można się spierać z jakim skutkiem, ale
przynajmniej próbował.
Brown nie ma ani zasad, ani autorytetu. Zawodnicy często
grają „radosną koszykówkę” i bezsensownie marnują posiadania. Ma oczywiście na
to wpływ też to, co opisałem w punkcie nr 2.
Trzeba do tego jeszcze dodać konflikty w szatni nad którymi
nie potrafi zapanować. Najpierw plotka o bójce Waiters’a z Thompsonem. Później
sytuacja z Andrew Bynumem . Trener powinien w takich sytuacjach dokładnie
nakreślić zespołowi zasady kontaktów z mediami i zachowania na parkiecie. Brown
tego nie zrobił, media dodatkowo podkręciły temperaturę. Tamte problemy
ucichły, ale jeśli nadal Mike Brown będzie tak panował nad drużyną, to możemy
się spodziewać kolejnych sensacji.
Przypomina mi się jedna sytuacja, gdy w tym sezonie Mike
zmotywował team do lepszej gry. Było to 14 grudnia podczas wyjazdu do Miami.
Cavs nie grali zbyt dobrze. W pewnym momencie Brown tak się zirytował decyzją
sędziów, że został wyrzucony z ławki. Wtedy CC ruszyli i byli blisko
niespodzianki. Czy było to jednak spowodowane energią wyzwoloną przez trenera
czy po prostu lepiej koszykarzom grało się bez pierwszego coacha na ławce – nie
mi oceniać.
Wydaje mi się, że Cavaliers potrzebny jest nowy
szkoleniowiec. Z pomysłem, pasją i charakterem. Mike Brown nie nadaje się na
pierwszego trenera zespołu NBA. Stanowisko asystenta to maksimum jego
możliwości. Można mieć tylko nadzieję, że Dan Gilbert zastanowi się nad
wyglądem zespołu i umiejętnościami Mike’a Browna. To może tylko pomóc jego
ukochanej drużynie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz