poniedziałek, 25 listopada 2013

Łapy precz od Bennetta!

Rafał Jurasiński
Tak fatalnego początku sezonu nie miał dotąd żaden pierwszy wybór w drafcie. Żaden rookie z numerem jeden nie został wybuczany przez własną publiczność w pierwszym miesiącu gry. Nikt nie legitymował się tak fatalną skutecznością z dystansu. Statystyki AB wołają o pomstę do nieba, ale postawa debiutanta to prawdopodobnie pochodna słabej gry całego zespołu, błędów szkoleniowych i braku "chemii" w ekipie.


Podczas meczu z Wizards, kiedy przewaga rywali sięgnęła 27 punktów fani w The Q nie wytrzymali i zaczęli głośno buczeć. Do tej pory taka reakcja w Cleveland był rzadkością, chociaż drużyna dość często schodziła poniżej przyzwoitości w 42-letniej historii. Wierni kibice z Ohio byli jednak przygotowywani przez cały offseason na zgoła odmienne efekty poczynań Cavaliers, więc ich frustracja jest jak najbardziej uzasadniona. Ofiarami tejże "kociej muzyki" stali się w większości gracze rezerwowi z Anthonym na czele. Kiedy ten chybił swoją kolejną trójkę w sezonie fani ponownie przyłożyli ręce do ust i dęli ile sił: "buuuuuu!".

Jak ta sytuacja mogła wpłynąć na żółtodzioba łatwo przewidzieć. 20-latek opuszczający dom rodzinny, podejmujący pierwszą samodzielną pracę, w dodatku w innym kraju, a co najgorsze z ogromnymi oczekiwaniami całego koszykarskiego świata ma prawo nie unieść presji. Sytuacja Bennetta jest o tyle inna, że on nie był typowany do numeru jeden w drafcie i zewsząd słychać było odgłosy zdziwienia i słowa krytyki w odniesieniu do wyboru Cavaliers. Nie można więc porównywać Bennetta do pewnych "jedynek" jak James, Howard, Rose, Wall, Irving, Davis i wielu innych. Młody Kanadyjczyk o dość miękkiej strukturze psychicznej z każdym niecelnym rzutem, z każdą głupią stratą zaciskał pęta krępujące jego rozwój i coraz bardziej podupadał psychicznie.


Gwizdy i buczenie kibiców były jak sól sypana na świeże rany. 

Tutaj ważne zadanie do spełnienia mają wszyscy ludzie organizacji Cavaliers. Jeśli Kanadyjczyk nie poczuje wsparcia od drużyny możemy stracić go raz na zawsze. Martwi postawa podstawowych graczy, którzy chyba niedostatecznie wspierają AB w jego niedoli. Lepiej reaguje coach Brown, który kategorycznie zaprzeczył jakoby Bennett mógł zostać zesłany do Canton Charge. Brown nie szczędzi pozytywów pierwszoroczniakowi mówiąc dużo o cierpliwości i oczekiwaniu na wybuch talentu Bennetta.

Krytykując wybór Cavaliers zastanówmy się, po trzech tygodniach zmagań w NBA czy mogliśmy wybrać lepiej. Z zawodników przednich formacji dwóch nie pojawiło się jak dotąd na parkiecie (Porter,Noel) kłopoty zdrowotne ma Alex Len, a reszta graczy wybranych w pierwszej rundzie albo zawodzi, albo nie dostaje szans gry. Wyjątkiem (nieco naciąganym) są Kelly Olynyk i Cody Zeller, ale znajdzie się ktoś, kto wymieni AB za któregoś z nich? Mogliśmy też wziąć kolejnego "małego" i tu sytuacja wygląda lepiej. Jest Michael Carter-Williams, Kentavious Caldwell-Pope, Trey Burke, Dennis Schroeder, trudno jednak przypuszczać, aby któryś z nich zechciał być w dłuższej perspektywie zmiennikiem Irvinga. Poza tym mając dogadanego Jarretta Jacka temat PG pewnie w ogóle nie istniał. Zostaje pozycja numer 2 i alternatywa dla Waitersa w postaciach Victora Oladipo i Bena McLemora (swingman 2-3) i nad tymi nazwiskami można się zastanowić. Nie ma jednak gwarancji, że za jakiś czas będą to lepsi gracze od naszego prospektu. 

Pogrążeni w marazmie razem ze wszystkimi "Clevelanders" nie obwiniajmy debiutantów o brak wyników, ani też nie osądzajmy kadry zarządzającej za złe wybory w drafcie. Wygląda na to, że ten pobór był wyjątkowo słaby, ale kilku graczy pewnie w przyszłości i tak zagra w meczu gwiazd. W grupie kandydatów wciąż jest Anthony Bennett.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz