czwartek, 13 marca 2014

Hawes przejął kontrolę w pierwszej kwarcie, Cavs wywieźli wygraną z Arizony!

Cezary Szwarc
Rozpoczęła się kolejna podróż Cavaliers po zachodzie USA. Pierwszym pojedynkiem na terenie rywali było starcie w słonecznej Arizonie z ekipą z Phoenix. Suns byli sporym zaskoczeniem na starcie tych rozgrywek, wręcz odwrotna sytuacja do Cavs, jednak dzisiaj lepsi okazali się Kawalerzyści. W sporej mierze o wyniku zadecydował świetny start naszych ulubieńców, którzy pierwszą odsłonę wygrali 37:24, 17 ze swoich 19 oczek zdobył w niej Spencer Hawes i w taki sposób nadaliśmy rytmu spotkaniu.

Gdybym wiedział, że Cavs będą grać do końca sezonu regularnego tak, jak grali dzisiaj, to właśnie zakładałbym ręce za głowę, opierał nogi na biurku i spokojnie czekał na pierwszą serię playoffów z ich udziałem. Niestety, nie możemy być tego pewnie. Nie mam nawet pewności, czy chociaż jeden taki mecz zdarzy się jeszcze w tym sezonie.

Ruch piłki i samo nakręcanie tempa w pierwszej kwarcie były niesamowite. Podopiecznym Mike'a Browna udzielił się styl, który niegdyś panował w Arizonie, a mianowicie run & gun. Oglądając to spotkanie nie można było się nudzić. Sporo ciekawych akcji czekało na nas od każdej z drużyn.

"Spencer Hawes nie jest człowiekiem" - wykrzykiwali lokalni komentatorzy meczu, kiedy ten zdobywał swój 17 punkt. Ja wykrzykiwałem podobnie, kiedy Kyrie Irving (23 punkty, 6 asyst i 9 zbiórek) zaliczał jedne z najlepszych akcji tego sezonu. I nie mówię tutaj o zabójczych crossoverach, a świetnych odczytywanych akcjach w obronie - blok z pomocy na Dragicu, czy przerwa na żądanie wzięta, kiedy przewracał się z przechwyconą piłką na aut.

Jarrett Jack był ponownie najgłośniejszym zawodnikiem na boisku, a Luol Deng bawił się w cichego zabójcę, który nie był najjaśniejszym punktem drużyny, a zdobył dla niej niebywale ważne 19 oczek, 9 zbiórek, 3 asysty, trafiając 7 z 12 rzutów z gry. Słabszy mecz zagrał Tristan Thompson, któremu brakuje jeszcze wielu zagrań w ofensywnym repertuarze (13 oczek, 7 zbiórek).

Pod koniec trzeciej i na początku czwartej kwarty Słońca zbliżyły się do rywali, ale Cavs nie mieli zamiaru oddawać już spotkania, które udało im się tak dobrze rozpocząć. Kontynuowali grę na swoim poziomie i nieźle wywiązywali się z założeń trenera. Widać, że cały skład rozumie się coraz lepiej, a godziny spędzone na trenowaniu zagrywek ofensywnych przynoszą w końcu efekty.

Kolejne spotkanie Cavaliers już w piątek, a zmierzą się wtedy oni z Golden State Warriors. Naprzeciw siebie stanie dwójką wybitnych obrońców młodego pokolenia - Kyrie Irving i Stephen Curry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz