Rafał Jurasiński
Na ten dzień kibice Cavaliers czekali od dawna. Minionej nocy pod kopułę 'the Q" powędrowała koszulka siódmego Kawalerzysty w historii Zydrunasa Ilgauskasa. Niestety, na wysokości zadania nie stanęli nasi koszykarze, którzy przegrali z Knicks 97:107. Cavs tylko momentami prezentowali poziom godny play-off. Na przestrzeni całego meczu, a w szczególności czwartej kwarty lepsi byli jednak Nowojorczycy, którzy zrównali się z nami bilansem (24-40). Zawiedzeni porażką skupimy się dziś na tym co wydarzyło się w przerwie meczu.
"The Q" wypełniona została do samego końca. Większość fanów trzymała w rękach podobizny Litwina lub wielkie literki Z. Bordowe koszulki z wizerunkiem lub nazwiskiem bohatera sobotniej nocy dobitnie pokazywały kto dzisiaj jest w centrum uwagi. W zaimprowizowanej loży honorowej zasiedli przede wszystkim członkowie rodziny Zydrunasa, jego żona Jennifer, dwójka synów, oraz przybyli z Litwy rodzice oraz siostra z mężem. Za nimi zasiadła "śmietanka" Cavaliers, ludzie tworzący organizację: Dan Gilbert i poprzedni właściciel Gordon Gund. Wieloletni GM Wayne Embry oraz ci, którzy mieli okazję przeżyć już ten moment w osobach Larry Nance'a, Austina Carra, przywiązanego do wózka inwalidzkiego Bingo Smitha, a także nagrodzonego największą owacją legendarnego komentatora Joe Tatita.
Zaczęły się emocjonalne przemówienia. Najpierw głos zabrał ten który rekrutował Litwina czyli Wayne Embry. Po nim oddali szacunek Litwinowi dwaj właściciele, aż w końcu sam główny zainteresowany. Amerykanie kochają emocjonalne wystąpienia i pewnie każdemu z nas tak samo zakręciła się łza w oku niezależnie od miejsca zamieszkania. W pewnym momencie, będąc pilnie wsłuchanym w słowa "Z" można było poczuć się jak na przemówieniu człowieka, którego dni są policzone na skutek ciężkiej choroby. Ot, typowa amerykańska otoczka. która osobiście mnie nie przeszkadza i powoduje, że ważne wydarzenia pozostają w pamięci na dłużej. Osobą, którą bezpośrednio wpłynęła na "wjazd" koszulki pod konstrukcję hali był starszy syn. Publiczność szalała,a Zydrunas z trudem powstrzymując łzy, pozdrawiał wszystkich ruchem dłoni.
LeBron James faktycznie przyleciał na uroczystość swojego przyjaciela i na szczęście nie odebrał mu "show". Dyskretnie schowany wśród wspólnych kolegów, gdzie można było doszukać się twarzy Delonte Westa i jedynego członka obecnego składu Cavs pamiętającego wspólną grę z Jamesem i Ilgauskasem, Andersona Varejao, nie absorbował uwagi kamer. Wszystko przebiegało pięknie i perfekcyjnie, aż w końcu na parkiet wybiegli koszykarze i było już tylko gorzej...
Who next? Wypadałoby spytać. czy następnym Kawalerzystą z zastrzeżonym numerem będzie LeBron James? Zapytamy Was o to w kolejnej ankiecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz